Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 174.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Oczy chwilami zachodziły mgłą, pewny już był, że koło stanęło... Przetarł oczy rękawem...
— Idzie! idzie!...
Przechylił się naprzód za węgły, rękę sparł na kolanie i patrzał... Nogi mu wrosły w ziemię, skamieniał doznaku.
I widział Jaśka, stojącego nad kołem w zadumie. Przezierał go myślami, duszę chciałby mu wydrzeć na wierzch, by zobaczyć, co się w nim dzieje...
— Duma... — szepnął. — Już duma!... Wątek bierze od koła i plany układa... Abo kto wie, co sie mu we łbie roi?... Bedzie zegar majstrował... niezawodnie!... Potem co?... tracz bez wody... Kto wie, co se myśli... Wnetki cuda wykona... Zejdą sie ludzie... ludzi moc! Bedą mu sie dziwować... Ty ojcze na bok!... Tyś kiep!... Jasiek! ino Jasiek!
Przetarł oczy, bo zdało mu się znów, że koło stoi... ale nie!
— Ono idzie... wciąż idzie!... Na chwilę nie stanie... Powoli się obraca, ale zawdy... zawdy...
Nagle drgnął. Zdało mu się, że Jasiek wszedł pod tracz, między koła...
— Idź, wodę puść! — szarpnęło Chybę.
Zawahał się jedno okamgnienie — poskoczył szybkim pędem i puścił wodę...
Zajęczały walce i równocześnie — krzyk!... Potem coś, jak łamanie kości...
Naraz stanęły wszystkie koła.