Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 158.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gardło. Doczekał się ich nareszcie. Południe było, kiedy przyszli...
— Tomuś! Tomuś! — wołali odedrzwi.
— A co! Nie na moje wyszło? Bedzie ta Hanka zła! Siadajcie tu przy mnie.
Kumotr dziecko położył na pierzynie, kumoszka je nakryła chustką — i posiedli.
Kozera teraz Bogu dziękował po cichu, że doczekał się takiej uroczystości.
— Żeby to choć raz do roku! Mój Boże! Upije sie człek i ni ma wyrzutów sumienia... Ale trudno! — zwrócił się do siedzących. — Takie mie nieszczęście spotkało...
— E nie bajcież! — odrzekła kumoszka. — Czy my to nie ludzie, abo co! I nam za młodu różne sie trafiały wypadki, a... co bedziecie robić?
— Hej! — przyświadczył kumotr.
— W ręce!
— Dej Boże! Niech rośnie... niech sie krzepi!
— Jeszcze sie z wnęka pociechy doczkacie...
— Ho, ho, ho!
— Pijcież kumie!
— Nie raczcie...
— Bo u mnie, to tak. Jak mam z kim, to wypiję...
— W ręce!
— Dej wam Boże!
— I zesiedziałbych dzień, dwa dni... nic mie do chałupy nie ciągnie...