Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 145.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zosia próbowała otworzyć usta, ale za każdą razą pełniutkie gardło łez... Nawróciła się w milczeniu i wyszła przed sień.
— Wicie, co to za wychowanie! Nawet nie powie: »Ostańcie z Bogiem!« — leciało za nią z izby.
Ustała chwilę, nie wiedząc, gdzie iść... Najchętniejby wróciła do domu. Ale się przemogła wreszcie i poszła do następnej chałupy. Tu ludzie dobrzy wymówili się, że sami nie mają co do gęby włożyć.
Nielepiej poszło i w sąsiednich chałupach. Wszędy wchodziła nieśmiało, bojaźliwie i drżącym głosem poczynała zaraz od progu:
— Kazali was też tu mama pieknie prosić...
Ale wszędzie spotykała tę samą odpowiedź: łagodną lub ostrą, zależnie od humoru, niewyspania lub kłótni domowników. Gdzieniegdzie odprawiali ją bez pytania, indziej zaś pytali się upornie: »Na co? po co? jak? Matka — mówili — za darmo nic nie zrobi, nie upytasz jej letkomyślnie, a dziadować, to umie!«
Zosia wtedy wolałaby się do mysiej dziury schować, niż tak stać ludziom na widoku. Uciekała czemprędzej i często zapominała rzucić na ostatku: »Ostańcie z Bogiem...«
Dziwiła się ino temu, że gdzie jej mieli wolę dać, a powiedziała, że matka chora — to zaraz wymawiali się byle czem i nie dali. Powtóre się