Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 144.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Śniadali prawie, gdy weszła... Pochwaliła Boga i spojrzała najpierw ciekawie, co jedzą...
— Czyjażeś ty? — spytali.
— Margoścyna, z za wody...
— To już telą dziopinę Margośka wychowała... no wicie! — dziwowała się gaździna, dolewając mleka do klusek.
— Zawołajże jej do miski! — szepnął gazda.
— Coby ci szła! — odrzekła. — Pewnieś już po śniadaniu? — zwróciła się do Zosi.
— Już! — odpowiedziała nieśmiało.
— No, widzisz! — mówiła gaździna. — Oni tam zawczasu śniadają, choć komorniki...
— Bo wstają wczas... nie leżą se, jak ty do śródpołuń! — mruknął gazda.
— Nie kuśże mie na boską obrazę!...
Zosia widząc, na co się zanosi, podeszła do gaździny i obłapiła ją niziutko za nogi...
— Kazali was też tu mama pieknie prosić, cobyście mi dali kapkę mleka i mąki...
— Ni macie to kóz?
— Ni mamy, bo mama sprzedali..
— Taak? To matka piniądze zbija, a was na żebry goni? Dobra matka!
Zosi łzy zakręciły się w oczach. Chlipała powietrze, gwałtem wstrzymując się od płaczu.
— Powiedz matce, że ja la niej krów nie chowam, rozumiesz? Ma u mnie kto zjeść i wypić, żeby ino było...