Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 136.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na wieczerzę zjadła dwa ziemniaki i poszła spać.
Nie mogła jednak usnąć, myśląc: to o Jagniesce, to o Józku, to o wszystkiem, co się jej nasuwało przed oczy... Myśli pędziły szybko, jak woda na przykopie... Płynęła z wodą razem, bez pamięci... naraz woda spadała na młyńskie koło, a ona się zatrzymywała w przestrachu, dzwoniąc zębami... Wówczas ją zimno oblewało i krew się ścinała w lód. W trwodze najwyższej poczynała krzyczeć, ale głos jej zamierał na wargach... Zbierała tedy wszystkie siły, by się choć trochę poruszyć — i z całem wytężeniem zrywała się z pościeli, otwierając oczy... »Jezus! Maryja!« — szeptała przelękniona — »jak mnie pali we wnątrzu... pić! pić!« Szukała konewki po ciemku, a znalazłszy, gasiła zimną wodą ogień wewnętrzny. Powtarzało się to często — bo, ile razy zamrużyła oczy, zjawiały się te same sny i męczące widziadła.
Nad ranem chwilkę zemzała spokojnie i zbudziła się nieco zdrowsza.
— Chwałaż Bogu! — szepnęła — że to ino gorączka, nic więcy... Może przecie odejdzie, jak wstanę.
I zwlokła się powoli z łóżka, choć jej w głowie szumiało wciąż, a nogi dygotały pod nią.
— Czy sie mamie co w nocy zdawało? — pytała Zosia.
— Oj zdawało, dziecko, zdawało!