Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 130.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wydobyłach sie przecie na wierch, ale wóz i konie zabrało... Ja sie gratam do brzegu wszelkimi siłami, a woda mię unosi coraz dalej... Modlę się, wołam na wszystkich świętych po imieniu — nikt nie przybywa! I w strachu wielkim, że mię woda weźmie i Pan Jezus utonie razem ze mną — przyciskam Go rękami do piersi, co sił... Wtem się ludzie zjawili, podali mi osękę i wyciągnęli na brzeg pół martwą...
— No, chwałaż Bogu!
— Alech nie poszła z nimi, ino, stojąc na brzegu, lamentowałach i pozierała smutnie ku nizkiej chałupinie za wodą. Zbudziłach sie, a jeszcze mię serce bolało...
— Coby to miało znaczyć?
— Bóg wie i Stróż anioł — odrzekła Jagnieska.
— To dziwne! bo i mnie sie podobnie śniło...
— Opowiedzcież!
— Kie już tak dobrze nie pamiętam...
— Choć troszeczkę! Mamusiu! — dopraszała się Zosia. — Ja tak rada słucham, a nigdy mi sie nie śnije...
— To słuchajże dziecko i ty Jagnieś...
— Mówcie, bo słuchamy.
— Śniło mi sie, żech była w kościele przed ołtarzem Niepokalanej... a miałach przy sobie Józusia, niby małe dziecko, takie, jak to matki na wywód noszą. Modliłach sie gorąco i ochwiarowałach to dziecię Przenajświętszej na Jej cześć i na