Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 129.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bezdomni o chałupie — chałupnicy o roli myślą... a gazdowie?
Siedziały nieraz długi czas we wieczór, narzekając na ten świat niewdzięczny, reformując go podług przykazań boskich... aż ich drzemka nadlatywała niechcęcy. Szły spać, a na drugi dzień opowiadały sobie nawzajem dziwne sny.
— Zdało mi sie, — mówiła raz Jagnieska — że idę stromym urwiskiem ponad wodę i szukam czegoś, nie wiem — czego... Wtem słyszę koło siebie turkot wozu i dzwonek mię doleciał zniedaleka... Drapię się i stermam wśród jałowców, jażech sie wydostała na gościniec. Turlikanie wciąż słyszę, nie ustaje. Lecę ja za tym głosem, moiściewy, aż niedaleko mostu spotykam: wóz, konie czarniutkie i księdza... Pewnie do chorego! myślę sobie i klękam. Ale ksiądz woła, kiwa na mnie i woła: »Kobieto! kobieto!« Juścić podeszłach ku niemu. On, wicie, złazi z wozu, zdejmuje z piersi Pana Jezusa, wkłada na mnie i mówi: »W tej chałupie niziutkiej za wodą leży chory... Siadaj i jedź! Same konie cie powiozą...« Ja sie wymawiam, jak mogę, ale ten nic, ino: »Jedź i jedź bez most, bo ja niegodny — pada — żebych tę wodę przejechał...« Rady nie rady — co było robić?... Konie ruszyły, jadę, jadę... Przyjechałach na środek mostu, ściskam tego Pana Jezusa z taką czcią i bojaźnią... nagle — remps! most sie łamie — ja z wozem pod wodę...
— Ratunecku! — szepnęła Margośka.