Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 122.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Matko Boska! Dejże też, co by wnetki przyszli, bo mie krew zaleje doznaku... Porachuję ci kości, to cię żadną miarą nie ominie — huncfocie! Co mie ty zdrowia kosztujesz!... Tamten zbój taki nie był — a widzisz co z niego? Marnie skapie i zgnije... Tegom się doczekał — Chryste Panie! Zmiłuj sie nademną... Choć kto powie: Zły ociec, nie bije, nie karze... Dyć karz! Jak ci ręka upada, a ten swoje robi... Popamiętasz ty nie rok, nie dwa, ino mi przydź do garści!
Przed sienią ozwały się kroki. Chyba wstał, złożył pasek we troje i czekał. Haźbieta weszła do izby.
— Kanyż on?
Trząsł się cały i groźnie pozierał.
— Wojtka nima...
— Co pleciesz?!
— Pojechał do Pesztu.
— Nie gadaj mi!!
— Dy idźcie, jak mi nie wierzycie. Tamtej nocy pojechał z Jaśkiem od Cichorza...
— A! Przeklęta godzino! Tegom sie doczekał...
Począł w głos desperować... Padł na ławę, zerwał się znowu, chciał gdzieś lecieć... Opamiętał się wreszcie, ale wściekłość go nie opuszczała.
Haźbieta znikła zaraz. Sam zaniósł polanie do stajni, stał przy krowach, gdy jadły, i laskę doznaku połamał na ich kościach. Cielę zbił, że ry-