Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 121.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Paska nowego szkoda... Czemby go tu...
Pozierał po ławach i po kątach. Nic takiego nie znalazł.
— Aha! Już wiem...
Zbaczył se, że ma stare portczyska w komorze. Pamięta, że był przy nich pasek. Musi być, jeżeli go Wojtek nie oderżnął... Poszedł, wydostał je z pod sąsieka...
— Jest! Chwała Bogu — szepnął.
Przyniósł do izby, siadł i począł wypruwać ośniedziały rzemień.
— Zjesz mi ty, aj, mi ty zjesz! — myślał sobie. — Ją cie tu przecie raz nauczę przykazań boskich: Nie uciekaj z domu rodzicielskiego, hyclu, kie ci dobrze... To ja sie na to o ciebie starał ciężko nie letko, żeby takie mieć skrzepienie na starość? Na toch cie chował od maleńkości — huncfocie! Nie bedziesz ty robił swoim dumem... Raz sie to musi skończyć! Bedziemy widzieć, czyje na wierchu... Aboś ty ociec, abo ja! — wrzasnął na końcu groźnie i spojrzał ku drzwiom.
Kot przerażony, który przed chwilą usiadł na progu, schował się milczkiem za drzwi. »W takich razach najlepiej zejść z oczu« — pomyślał se i długo nie pokazywał się w izbie, choć mleka jeszcze nie dostał... Ta nie zginie! co się odwlecze...
Chyba siedział i czekał. Już się mu to za długo zdawało... niechno wrócą!