Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 117.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co on mi też powie? — pomyślała Zosia i radowała się naprzód ciekawością.
Matka, kiwając głową, nie mogła wyjść ze ździwienia po niespodzianem oświadczeniu Wojtka.
— Spodziałbyś sie tu!
Jagnieska nie dziwiła się niczemu. Ona już dawno przestała się dziwić.
— Może on i naprawdę myśli o tem... przejęty śkrab!
— Dyć widzisz Jagnieś, tacy to ludzie teraz... ledwo sie odkołysze i już we świat!
— Z rozumem na świat przychodzą, moiściewy! Drzewiej, starego byś nie wygnał ze wsi kijem. Chciałoby się mu tłuc po świecie?
— Dyć widzisz! Młodzi idą sami. Dadzą se rady w obcych krajach.
— Co to nastaje na tym świecie!
— Wszystko sie przewraca...
— Ruminuje...
— Ja ta nie powiem, jak i Wojtkowi, żeby ostał. Niech idzie, a niech sie Chyba dowie, że nie na to są dzieci, coby je bić. Skoro go dłuższy czas nie ujrzy, to sie nauczy syna kochać. Sobka sie nie tknął... bo Sobuś! Za to tę pobłażliwość na drugim odbijał. Taki ociec!...
— Rozumu kijem nie wpędzi... to już darmo!
— Ale dyć rozum chłopak ma większy, jak insi... Nie kijów mu trza, ino ręki! Opiekuńcze ręki.
— Święta prawda! Bo i ja baczę, jak mnie