Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 112.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mocny Boże! Żebych to umiała!
Uczuła naraz wielki żal do kogoś... W jej sercu zrodził się cichy wyrzut, nie wiedziała dobrze, dla kogo.
— Żeby mnie uczyli! — szepnęła cicho. — Poznałabych se każdą literkę od Józusia...
— Co też ta pisze? moiściewy...
Zbliżyła się Jagnieska.
— Józuś! — wołała Zosia, gramoląc się na ławę, gdzie usiadł Wojtek i paznokciami obrywał brzeg koperty.
Trzy głowy pochyliły się nad nim, trzy serca uderzały niecierpliwym taktem.
— »Najukochańsza mamo!« — czytał Wojtek.
— O moje dziecko! — zaszlochała Margośka.
— Dyć słuchajcie, potem bedziecie płakać! — uspokajał Wojtek i czytał monotonnie:
»Najsamprzód pozdrawiam was po niezliczone razy i dowiaduję się o waszem zdrowiu i powodzeniu. Co się tyczy mnie, to dzięki Bogu jestem zdrów, a powodzenie moje, jak we świecie...«
— Chwałaż Bogu! — szepnęła Margośka.
»Robię na cegielni od świtania do nocy, ino na obiad chwileczkę mam wolną. Zarabiam ino po śtyrycet grajcarów, bo teraz zima, to mniej płacą. Za to na wiesnę, da Bóg doczekać, zarobię więcy, to wam przyślę. Nie markoćcie se moja mamo, obchodźcie sie ta jako, bo i na mnie bieda. Trza