Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 105.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ucierała w świeczniku — i nieraz zesiedziały razem do północka, albo i dłużej...
W jeden wieczór niespodzianie przyszła synowa Chyby.
Margośka się uradowała, zobaczywszy ją w progu.
— Idzie Haźbieta z kądzielą! — zawołała. — Bedzie nam weselej...
— Dyć idę, bo nie porada jednej nici uprząść...
— Cóż sie tam dzieje?
— Breweryje, padam wam, że ani... ani słyszeć nie chcę.
— Siądźże na ławce! — podała jej przęślicę. — Czy sie co stało, czy co, żeś taka nie swoja?...
— To nic nie wiecie?
— No nic. Dyć sie nie ruszamy nika z chałupy...
— O, czy was też!... Edy cała wieś gada o tem...
— O czem? — spytały obie naraz, wstrzymując wrzeciona.
— Dziandziary Sobka wzięni...
— Ratunecku! E, za co?
— Przyszli dziś, jak wieczerzał i pojęli go ze sobą do heresztu...
— Cóż on takiego zbroił? Wszyscy święci!
— Ho! Co zbroił... pytajcie sie! E, zabił chłopa na Skalistnem.
Słuchającym oddech się zatrzymał.
— Zbój taki, że i szkoda heresztu la niego. Powiesić hycla, to sie upamięta...