Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 099.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W Drapie zebrały lnu nie mało, nie oprzędą same nijakim sposobem. Na Dolinie co roku dają prząść z chałupy, to ja zajrzę...
— No dyć idź! Ale po szczęściu, żebyś co przyniesła...
— O dy przecie!
Poszła Jagnieska po wsi za lnem, a zbliżając się do chałup nuciła sobie cicho:

»W Twoim ręku Wszechmogący,
Szczęścia mego losy,
Który spuszczasz dla pragnącej
Ziemi deszcz i rosy...«

I nie zawiodła się na Boskiej ufności. Nazdawały jej kobiety sporo przędziwa, że unieść nie mogła na narączku. Nie rozpowiadała jednak, że z Margośką będzie prząść do spółki, boby jej tyle nie dały. Margośce trzeba płacić gotowizną — wiedziały dobrze. Jagnieska zaś (poćciwa kobiecina!) uprzędzie i bez zapłaty, jak zawdy. Co kto woli? One wolały nie płacić.
Ucieszyła się Margośka wielce, gdy Jagnieska wyłożyła z łoktusy dwie duże kitki.
— Te cienkie, a te grubsze, te znowu pacześne...
— Ho, ho! Chwała Bogu! Będzie dość przędziwa...
— No widzicie...
Poszukały przęślic za łóżkiem, ponawijały lniane garstki i prządziel gotowa.