Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 086.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeden se ostawcie... — szepnął Józek, odbierając.
— Na co?
— Przyda się, choć na sól...
— Schowaj! My sie ta obejdziemy. Prędzej sie tobie przyda...
— To wam przyślę.
— Proś Boga naprzód o zdrowie. Nie trap sie o nas. Wyżyjemy jako...
— No, idziemy? — ozwało się paru.
— Mój Józuś! Jeszczech ci też zabaczyła pedzieć, że sie też nie wdaj z byle kim, patrz roboty, a zdrowia se też szanuj, byś po niewczasie...
— No, no, dobrze!
— A pisz nam też tu, jako ci sie tam bedzie powodzić.
— Ostańcie z Bogiem!... — szepnął, całując ją w rękę.
— Józuś! Józuś! — załkała głośno.
Ujęła głowę jego pochyloną w obie dłonie, a łzy cióreckiem spadały na włosy.
— Niech cie Pan Bóg ma w swojej opiece... Matka Najświętsza...
Nie mogła słowa dalej wypowiedzieć. Ucałowała mokre włosy i przeżegnała krzyżem świętym.
— Bo już czas! — zawołali.
Józek się złączył z nimi i ruszyli gromadą na kolej. Zdala obejrzał się na matkę i rękawem otarł łzawe oczy.