Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 084.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Za wodą, na kamieńcu, gdzie miejsce dla bydła, jeszcze większy hałas panował. Kwiki prosiąt przeraźliwe, jakby je ze skóry łupiono, mieszały się z posępnym rykiem wołów i żałośnym bekiem owiec. Istny sąd! Skargi, lamenty zwierzęce tworzą chaos jarmarczny i wypełniają powietrze całe.
Ze zgiełku powszechnego dobywają się wyrazy ludzkie, jak z potoka hucznego bełkoty ciche i częste. Swarzą się całe gromady, to się dwóch przegaduje przy kupnie... Tu jakiś gazda zachwala woły swoje drugiemu, ten gani... Tam Josel, rzeźnik, pod nogi pluje bratu swemu, który go zręcznie podkupił i przeklina w głos cały:
— Żeby się pod tobą ziemia rozstąpiła! A jak ty w te jame bedziesz leciał... żeby cię jeszcze szlag trafił!...
Najgłośniej słychać Rabczanów. Zaklinają się śmiało i w oczy, sto razy przysięgną za prawdę, a dwieście razy oszukają... Plemię, które od kilkudziesięciu lat zajmuje się handlem, plemię chłopskie.
Stanęła Margośka przy płocie. Kozy trzymała na powrózku.
Obskoczyli ją Rabczanie dookoła.
Bojaźliwem okiem szukała Józka, stracił się jej... Musi sama sprzedawać.
— Wiele za to?
— Dyć piętnaście...
— Kpiny, czy co?!
Poczęli się rzucać.