Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 083.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przecie je dostrzegł Józek i starał się oscymać..
— Dyć już nie płaczcie, mamo...
— Tak mi sie samo płacze...
— Przecie tam wiekował nie bedę.
— Nie wiem co, ale mnie sie widzi, że cie już nie zobaczę...
— Moc Boska! Tak nie mówcie. Jeszcze sie dość nacieszymy ze sobą. Przydzie wiesna, to przydę, przywiezę piniędzy i bedzie nam lepiej na tym świecie. Wierzcie mi!
— Mocny Boże! — westchnęła.
— Kupimy se kawałek pola, zasiejemy zbożem i pomału, pomału przydziemy przecie do jakiego majątku. Początek ino trudny, potem samo sie nam bedzie wiedło... Wierzcie mi!
— Dyć dałby Bóg...
— Tak mamo. Nie trapcie sie, nic sie nie trapcie, mówię... Na zimę, to wam przyślę, jak ino zarobię... Nie bedziecie biedować, jak mi Bóg da zdrowie...
I począł roztaczać przed oczyma spłakanej matki barwne tęcze nadziei i złotych planów na przyszłość. Nie rozweselił jej tem, ale uspokoił.
Ludzie się przyłączali ku nim, szli razem ku kościołowi... na jarmark.
Na jarmarku ścisk panował wielki. Ludzie na rynku stali gromadami, a głośną ich gwarę zalewały kłótnie targujących, beki cieląt i nawoływania przekupniów.