Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 082.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie blizko...
Wojtek się zastanowił i stanął na boku. Kozy wyszły, za niemi Józek z matką.
— Do Pesztu!... — dumał Wojtek.
Wyskoczył za Józkiem.
— Józuś! — szepnął mu cicho. — Przygotuj tam robotę, to przyjadę...
— Siedź w chałupie, kie ci dobrze...
— Aha, juści! dobrze!
— Co ci jest?
— Z ojcem nie poradzę. Bije mnie...
Odprowadził ich na drogę i wrócił do Zośki.
Józek niósł zawiniątko, szedł obok matki i kozy popędzał na jarmark.
— Kielo dadzą, myślicie?
— Kieby choć dwanaście...
— Trza sie targować...
— Dyć jak? Żeby Bóg opatrzył kupcem...
— Żeby ino Rabczanów nie było!...
— Też to! Gorsi, niż żydzi...
— Żyd oszuka we dwoje, a Rabczan w pięcioro.
— Taki naród okpiśny.
— Choć to krześcijany...
Szli na dół Koninkami i rozmawiali o sprzedaży, to o zimie zawziętej i mroźnej, na jaką wszystko pokazuje. Ale rozmowa urywała się szybko, gdyż oboje myśleli o czym innem. Chwilami matka odwracała się niby nos wysiąkać i ocierała łzy ukradkiem.