Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 078.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z nich? powiedzcie! A nie wspomni se przecie, że nieboszczyk nasz tata krwawo zarobił ten kamieniec!... Nie wspomni se! Chciałby, żeby mu robić bez lato za darmo, a nie spyta sie, czy mamy na zimę łyżkę strawy! Zdychajcie, pada, komorniki, żeby sie ino mnie dobrze działo...
— Dyć tak, mocny Boże!
— Takie życie, a nijakie, to jedność... Lepiej odrazu skrzepnąć kany...
— Nie bluźnij!
— Wysługować sie całe życie, nie wiedzieć komu, robić od rana do nocy, bez ustanku, i ni mieć za to co do gęby włożyć?! Pódę we świat, niech bedzie, co chce! Jak zarobię, to przydę...
— Józuś! Józuś!
— Nie krzyczcie. Nic mi sie nie stanie. Tam ludzie są i od nas...
Wstał z wyrka, odziewał się i perswadował matce, żeby się nie trapiła.
— Ale cóż ono ci tak przyszło na myśl? — spytała, gwałtem wstrzymując łzy. — Nic-eś nie gadał, jak i dawniej...
— Mówili mi chłopczyska u kościoła...
— Zbierają sie?
— Dyć ich nie mało pódzie. Namawiali mnie, coby jutro... Juści ja im ta nie przyobiecał, boch sie na was obzierał, co powiecie...
— Co powiem! mocny Boże...
— Myślałech nad tem idęcy do kościoła...