Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 068.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Znalazł się tu i Wojtek. Oknem patrzy — boi się iść do środka. Żeby nie ociec! — myśli sobie.
Ale nie może długo wytrzymać. Wlazł na okno i szepce Gzicy do ucha: — To-że grajcie!

»Obiecał mi tatuś
Siwe wołki kupić —
Ale mie obiecał
Ze skóry obłupić!...«

Dojrzaj ci go stary Chyba...
— Tuś mi huncfocie!
Zanim się przepchał do okna przez tłum gęsty, już Wojtka nie było...
W te razy Józek wszedł do karczmy.
Owiał go na wstępie gorącz i zaduch. Szukał, gdzieby siadł niewidziany i mógł się przypatrywać z blizka.
Naraz muzyka zagrała skoczną nutę. Pary poczęły się ustawiać. Ruszyło i Józka, zrzucił płaszcz, stanął i szukał okiem tanecznicy...
Dojrzał go Sobek pośród innych, a on miał prowadzić wartki taniec. Toż to rzucił się ku muzyce...
— Z dziadami tańcował nie bedę! — zawołał groźnie.
— Masz recht! — wrzasnął Chyba. — Jeszcze tu komorników potrzeba! Dziadów krotnych!
— Psia kryminał teromtete!!!
Powstał tumult i wrzawa. Z początku nie wiedziano, o co idzie. Spodziewano się bitki.