Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 060.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

świecie... bo każby? Na odpust szedł najdalej do Ludźmierza, abo na jarmark do Rabki... i telo światu widział!... No, nie wiem — rzekł po chwili — coby też matusia pedzieli... Żalby im było samym ostać. Ani im kto drew przynieść, ani gnatków uszczypać... No, aleć trudno, mam tak harować la niczego? I cencika nie złożę, nie zaoszczędzę... bo skąd? Dziś dostaniesz, dziś oddaj. A tu roki lecą, czas pędzi... Dobrze, pokiela do fornali chodzę. A jak sie urwie i ten zarobek, co bedzie? Tambych zdołał zarobić i zaoszczędzić, choć co... A tak! Nie wiem doznaku, co począć, co poradzić...
Droga się rozdzielała.
Jedna szła do Poręby prosto, druga do Koninek, na lewo. Skręcił wolno i szedł zamyślony, tocząc walkę wewnętrzną.
— Jechać, abo nie jechać... Trudna rada!
Nagle przystanął na zakręcie.
Usłyszał śpiewy i wesołą muzykę. To w Zyślowej karczmie, na pograniczu Koninek i Poręby, grali i tańczyli.
Chciał iść dalej — i ruszył naprzód parę kroków. Zczarowały go jednak skrzypce i przyciągnęły śpiewki...
Zawrócił do karczmy.