Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 050.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— E tak ta, nie najgorzy... Jeździliśmy pod Tróbacz, ku samemu wirchu. Droga zła, niech Bóg broni!...
— Rychło zwiezą?
— Do zimy, bo to już ostatki...
— Ogołocili te góry do znaku.
— Ba! Dyć hrabiowie tak gazdują.
— Mój Boże!
— I patyk suchy nie ostanie — żydy zabierą...
— I palić czem nie bedzie...
— Kto sie ta o to pyta!
— Blizko niema nikany... Nawet ściele nie uzgarnuje. Ja sie tróbuję, czem bedę ścielić bez zimę tym koziętom. Poszłach hań na tracz — myślę se: wezmę trocin...
— Po co tam chodzicie? — mruknął Józek.
— Dyć słuchaj... Wezmę, rzekę, do paruchy[1], bedzie ta raz kiela czas podrzucić... Coby! zastąpił mi na traczu...
— Kto?
— Chyba stary, jak i Wojtków ociec...
— I nie dał?
— Juści nie dał. Skunirował mnie, spsioczył i odeszłach z niczem...
— Stary wilk! — mruknął Józek i położył łyżkę.

— Jedzże jeszcze!

  1. Parucha — gruba, lniana płachta.