Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 031.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O nie!
— Taki dumac.
— E wykopaliście-ta? — zapytał Jędrka Szczypta.
— Dyć, rzekę, mogłyby już wykopać, jak i baby, kiedy sie były ze lnem uwijały. Bo czas był, wicie, dobry. Ale tak, rzekę, schodzi to z tem, to z owem. Powiadam babie: Chyć-że sie, rzekę, wartko, nie odkładaj... Ale baby, jak baby.
— Nie spieszy sie im...
— Nie. Ona, rzekę, woli śwarnieć po izbie, koło pieca, a robota niech czeka. Nie zając, powiada, to nie ucieknie.
— Tak zawdy. Dyć i moja...
— Michał, do piły! bo dochodzi — zawołał Sobek.
Satrowie poskoczyli żwawo — przy watrze chłopi grzali się dokoła, siedząc na grubych tramach. Kozera tylko plątał się bez ustanku, zazierał na Jaśka, to znów powracał do watry. Piekło go cosi wewnątrz na sumieniu — szukał, komuby się mógł zwierzyć. Znalazł przecie.
Przy pile, na tramiku, oberzniętym dokoła, siedział Sobek samotny, bił kerpcem o podłogę i gwizdał jakąś nutę. Mało go obchodzili zebrani chłopi. Widywał ich tu codzień; znał ich wszystkich, oni go jeszcze lepiej. Kołysał się i gwizdał, czasem dla większej fantazyi przyklął sobie siarczyście.
Do niego to przytoczył się Kozera cierpiący.