Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 030.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gonciarnia! — potwórzył głośniej.
— Ja wiem, ale co to?
— Ujrzycie...
— To, wicie, bedzie taki mały traczek — objaśniał Szczypta, który zawdy rad był uchodzić za mądrego — tu piłka, tam wodne koło, a teraz robi palcowe... Nie widzicie?
— Dyć widzę.
— No to o cóż sie pytacie?
Każdy udawał, że rozumie, choć nie wiedział, co to ma być.
Piła na traczu ochliła drzewo zawzięcie i wyrzucała trociny na deski. Sobek, który co dopiero wyszedł z izby, zgarnował je kerpcami.
— Michał, do piły! bo dochodzi... — zawołał w stronę chłopów. Poruszyli się wszyscy. Michał z Jantkiem zastawiali wodę, Romek obracał korbą. Zasadzili piłę po nową deskę i zgrzyt puszczonego w ruch tracza rozległ się na nowo. Jedni wrócili do Jaśka, drudzy otoczyli półkolem watrę, ułożoną przy traczu.
— On ta, rzekę, cosi wymani, jak i Jasiek... — podjął ten od Zapały.
— Hej!
— Wyduma, wyśtuderuje i zrobi.
— Zwyczajnie, chłop przemyślny...
— Talant ma, bo ma. Nikt mu nie zaprzeczy. Ino z ludźmi niemrawy, niepojęty.
— To, to! Z nim, rzekę, wiele nie nagada...