Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 026.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ludzie śmiali się, żałowali starego w oczy, że szkoda było nakładu i pracy, by dać synowi »talant do ręki« — ale z robotą chodzili do Jaśka.
Chyba też czuł wewnętrzną wzgardę dla ludzi.
— Żarłyby ino bestye — klął po cichu — o brzuchu ino wiedzą i myślą, że im każdy równy...
Czuł się o wiele wyższym od sąsiadów, choć z nimi żył, bo żyć trzeba, nic nie pomoże. Ino tego nie mógł pojąć u Jaśka, że z byle komornicą będzie gadał, (choć mało mówi) i nieraz porządnemu gaździe robotę zatrzyma, a jej kopaczkę poklepie...
— Nie musi on więcy wiedzieć — pocieszał się wtedy — bo by przecie z byleśkim nie był tak za pan brat. Już Sobek inakszy jest, choć nie majster...
Sobek też z gruntu inakszy był od Jaśka. Obertal, jakich mało, bitnik i zawadyaka, znany na całą wieś. Nie było święta, żeby się w karczmie bez niego obeszło; a jak on był, to i bitka była. Twardą miał skórę, poobijaną zewsząd, wytrzymały był na wszystko. Nie lublili go ludzie, ale się bali. Wiedział on o tem i rad wzniecał postrach dyablimi figlami. W domu kłótnik był nieznośny. Najwięcej od niego ucierpiała bratowa. Nie było komu jej bronić. Jasiek ciągle na traczu, dobrze, że choć na noc przyjdzie do chałupy...
Sobek kpił z Jaśka, schlebiał staremu i uchodziły mu przez to różne sztuczki, któreby Wojtkowi młodszemu nie uszły.