Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 024.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przejdzie i słowa do nikogo nie przepowie... taki dumac! Na kogo on sie podał? Przecie matka była rozmowna... ba! na minutę gęby nie zawarła i mnie, chwała Bogu, gwary nie brak... a ten taki! Dopust boski, czy co takiego... — mówił stary przed ludźmi, a w sercu myślał: — Dumaj! Choćbyś do sądnego dnia dumał, to nie wydumasz...
Nikt z ludzi nie wiedział, jaka cicha walka toczyła się pomiędzy Jaśkiem, a starym. Była to walka dwóch talentów — z jednej strony nieświadoma, z drugiej przezorna i zawzięta.
Ojciec, praktyczny gazda między ludźmi obrotny, był majstrem zawołany. Robił tracze, młyny i młynki, był kołodziejem, stolarzem na całą wieś i dalej... Słyszano o nim wszędy i znoszono z okolicznych wsi robotę — póki syn nie dorósł.
Jasiek, małym już chłopcem strugał fujarki, harmoniki naprawiał i robił w kuźni, przy ojcu. Z czasem ojciec zdał na niego kuźnię i rad widział, że syn garnie się do świata. Ale cóż? Jaśkowi kuźnia nie starczyła, począł majstrować koło tracza, porobił nowe koła, młyn naprawił — i ojciec ze zgrozą zobaczył, że syn umie więcej od niego...
— Skąd jemu to przychodzi? — myślał stary — czyby się już z tem urodził, czy co?
Ale nic — czekał, co to będzie dalej.
Jasiek wolnemi godzinami wciąż »majstrował« coś w kuźni, albo siadywał na traczu z podpartą