Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 021.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

choć je taki bogacz? Kieloż gruntów naskupował? Na swoim ledwo zdole wyżyć. Żeby nie tracz...
— Nie komornicy, co za wodą siedzą...
— Toby skrepirował doznaku!
Ustała zdyszana, zapieniona... niktby nie przypuścił, że w tem nikłem, skulonem takie wielkie zło siedzi.
— Co on ma do moich dzieci? — zaczęła po chwili. — Czy on ich chował, abo co, że sie teraz niemi zajmuje? Taki nieproszony ociec!
— A zły, niech ręka boska broni! — mówiła Jagnieska. — Dyć-ech mu tak robiła, to wiem... Ze synową co nie nawydziwia, to strach! Nieraz w głósecki na niego krzyczy... i cóż ma biedna robić? Chłopa ma do niczego. Panie ratuj! Ino chodzi, a mruczy, a medytuje, wsze cosi do siebie gada... taki dumac. Dyć robi, bo robi, jak i w kuźni, ale cóż z tego? Skoro on jakisi głuptawy... Wsze o czemsi myśli.
— Pan Bóg pokarał go takim synem — rzekła poważnie Satrowa. — O! Pan Bóg dobrze wie, jaki kto kany jest i co sie mu patrzy... Choć On ta wysoko, ale widzi!
Wszystkie trzy spojrzały nabożnie do góry i zamilkły na chwilę, zajęte zbieraniem wykopywanych ziemniaków.
— E jacyż i ci dwa najmłodsi! — podjęła stara — ani to do Boga, ani do ludzi, takie obieśniki skończone. Sobkowi już bedzie dwadzie-