Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 020.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Biedne to, samo nima co do gęby włożyć...
— Hej!
— A tu trza robić na cudzym gruncie.
— Ja też zawdy padam — mówiła Jagnieska — że lepiej sie pomykać pomiędzy ludźmi, niźli wystawić swoją chałupę na czyjem i potem odrabiać, jak pańszczyznę jaką...
— Dyć nie ona, bo nieboszczyk jej chłop...
— Cóż z tego? Umarł zawczasu, ostawiwszy ją i dziopę i tego Józka...
— Dyć żeby nie Józek, toby z głodu pomarły! On dzień w dzień przy fornalach i zarobi przecie kielo telo. A stary Chyba...
— Ani mi nie gadajcie o nim! — przerwała Satrowa — bo mnie tu, tu mnie boli! — uderzyła się pięścią w serce — jak se na niego wspomnę... Ten stary haman przeklęty! Ten... ten... już nie wiem, jak go nazwać! Mojemu Michałkowi cięgiem napowiada: »A żeń sie! A matki nie słuchaj!...« juści! Bo Michałek taki głupi!... Jak ino wejdzie do izby, to mi wszystko opowie... Kiesi znowu Jantka złapał u kościoła, dalejże namawiać go do żeńby!... Co on ma do moich dzieci, ten opalony łeb! ten strzygoń!... Niech se lepiej swoich patrzy. Ja sie do niczyich rządów nie mieszam... Ale by mu tracz ustał doznaku, żeby nie moje dzieci kochane. One zwożą tramy i rzną dzień po dniu, a on ino piniądze zgarnuje... do tego dobry! Ho! ho! ho! Liczyć, chować, zgarnować!... I cóż ma,