Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 017.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

raś. — Pedziała, że jej pierwy włosy na brodzie urosną, zanim przyjmie synową do chałupy.
— O niechże se ich też chowa do wóle Boskie! — roześmiała się Kozerowa Hanka. — Dyćby ich wnetki i gdowa nie chciała. Najmłodszemu Jantkowki trzydzieści roków mija...
— Co też ty gadasz? Chyba śtyrdzieści! Dyć Romkowi bedzie z pięćdziesiąt...
— Zaczkajcie — podjęła Łukaska — mnie już na świętą Magdalenę minie sześćdziesiąt parę, a ja małą dziewczyną u nich służyła, kie sie urodził.
— Stara, wicie, gruntu nie puści — przerwała inna — pokiela bedzie żyć! Nagazdują sie, pada, na czas, skoro mnie nie stanie...
— I na co jej to wyjdzie?
— Poradźcież!
— O, przejęta trusica! Ino przytupkuje, przyklaskuje i sierdzi sie, a łazić nie zdole... Ożeniłaby którego i miałaby spokojny łeb.
— Dyć jej powiedz! toby ci odpaliła, jak staremu tracznemu... Z nią dużo nie naśpasujesz.
— Małe to wicie, suche, a takie złe!
Głośny wybuch śmiechu przerwał na chwilę ciche obgadywanie. Kopały dalej i szukały w myśli, o kimby tu zacząć... Miałyby co mówić o Chybie tracznym, ale synowa by mu doniosła... I o starym Kozerze nie mało wiedziały, ino, że córka słucha! Żeby jej nie było...