Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 016.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

każde dziecko. A o starym tracznym Złydaszku, zwanym powszechnie Chybą, pasterze śpiewają przy bydle...
Słowem — jeden o drugim wiedział więcej, niż każdy o sobie. Przy żniwach, przy kopaniu — najczęściej opowiadano o nieobecnych. Pono i w mieście tak?... Z tą różnicą, że tam kąsają, aby kąsać, tu opowiadają ino do śmiechu. I o śmiech trudno w biedzie — musi zawdy rodzić się czyimś kosztem...
Co jedno ktoś o kimś zasłyszał — podawał dalej, i przez to każdy był na widoku całej gromady. Musiał się strzedz, by go nie wzięli na języki. I to coś znaczy w takiem zbiorowisku... byli też ludzie, o których nic powiedzieć nie zdołano, mimo chęci; takich szanowano i poza oczy. Wielom sprzyjano w oczy tylko — lecz było paru, z których się na głos śmiano. Choć nie byli złymi. Bo złego śmiech nie dotknie. Ich zaś bolał...
W samym środku wioski, koło wody, gromada kobiet kopie ziemniaki. Napytał je stary traczny i kopią mu od rana. Czasem którejś z nich przewlekły głos wiater odnosi, a niekiedy gromadne hałaśliwe śmiechy...
— Dziwna i to rodzina, jak i ci od Satra...
— Hej!
— Żyją na kupie. Ani się żaden nie żeni...
— E bo im matka nie da! — objaśniła któ-