Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

swoim miejscu mówiłem; musieliśmy przez całą wieś jechać. Spostrzegli nas ludzie, z ciekawością wielką wybiegali z chat, kto by to tak jechał z Kozakami; ten i ów zaraz nas poznał i wołać zaczął i witać, i drugim przekazywać; co żyło, biegło za nami, chłopy, baby, dzieci i psy szczekające, a niektórzy wołali na całe gardło:
— Marek wrócił z Turek! Marek wrócił z Turek!
Wawrzyniec, dziad kościelny, już przygłuchy, zasłyszał tylko coś o Turkach, i myśląc, że to ludzie taki hałas czynią, bo Turcy albo Tatarzy idą, wylazł co tchu na dzwonicę i począł na gwałt bić w dzwony. Tedy wszystko, co jeszcze zostało było w chałupach, z najdalszych nawet zagród biec za ludźmi z krzykiem wielkim poczęło — i tak z całą tą hurmą a wśród bezustannego wrzasku i wołania jechaliśmy do naszej zagrody, a do tego wszystkiego Matysek, który skrzypki z sobą miał, wygrywał na nich jako opętaniec i Kozacy po swojemu także hukali.
Ale im bardziej zbliżaliśmy się do naszego domu, tym ciszej się robiło, aż całkiem krzyku zaniechano, nie wiedzieć, czy ze strachu przed hajdukiem, czy jeno z wielkiej ciekawości, co dalej będzie. Tymczasem z domu naszego dochodzi nas muzyka i wesoły gwar i wiwaty hulackie, snać Kajdasz ma gości i bankietuje z nimi. Jakoż tak było; wyprawiał sobie hajduk niecnota dobre myśli; zaprosił sobie takich samych jak on; był tam podstarości, który snać z Kajdaszem znowu się pobratał, jako to między szelmy bywa, że u nich łacno z wroga brat, a z brata