Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przyjechał do Lwowa czausz ze Stambułu, Effakir Mechmet, on zaraz kupi.
— Ale we Lwowie urząd jest, i wójt jest, i kat jest — rzekę — i łacno tu skończyć na tym, od czego my dzisiaj szukać zaczęli. Małom ja tego na własnej skórze nie zaznał, a wszystko dla tego przeklętego Oka Proroka, bodaj oślepło!
Zaczęli się śmiać Kozacy z tych słów moich, a stary Bedryszko powiada:

— Niegłupi ty pachołek jesteś, niegłupi; owszem, cale mądry i bystry, boś to pokazał, ale i ja nie taki głupi, abym tu do was z gołymi rękami przyjeżdżał. Ja z panem hetmanem Chodkiewiczem byłem jak żołnierz z żołnierzem, i z nieboszczykiem panem hetmanem żółkiewskim jak żołnierz z żołnierzem, i z panem Stanisławem Koniecpolskim także. Razem my wojowali; znają dobrze Bedryszkę wasi panowie, i królewic Władysław, łebski pan, kozacki przyjaciel, wie o mnie. Mam ja takie pisma z sobą, że jakby o nich wiedział wasz pan burmistrz i wasz pan wójt lwowski, toby pewnie czapki przede mną pozdejmowali! Obaczysz ty zaraz jutro; godzić się będziem na ratuszu albo na zamku, sam pan starosta Mniszech przy targu będzie, bo jego żona, to kniahini Hołowczyńska, po Hryhorym, kniasiu Koszyrskim Sanguszce wdowa, a ta pani dobrze zna Bedryszkę, z dawien dawna go zna!