Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Matysku, chcesz ty zarobić na przyjaciela i na pięć złotych?
— Dobre jedno i drugie; czemużby nie?
— Matysku, podstarości zły człowiek, szelma jest wierutny; on ciebie za psa nie ma; robić ci każe jak wołu, a jeść nie daje; skrzypki ci zabrał; jakby ciebie w więzieniu miał!
Aha, tu tego żyda grzebli, tędy tobie droga, niecnoto, myślę ja sobie, ale nic nie mówię, tylko głową żałośnie kiwam.
— Matysku — rzecze dalej hajduk —ty umiesz czytać; idź ty do alkierza, wyjmij temu pijakowi papiery spod żupana, a między nimi jest jeden, co w nim o Marku Bystrym stoi, i pieczęć dużą ten papier ma. Uważ dobrze, o Marku Bystrym tam będzie; weźże ten papier i tu go przynieś. Nie będziesz ty za to szkodzien! Pięć złotych weźmiesz!
— Albo czekanem w łeb — mówię ja na to — a to pewniejsza rzecz niż waszych pięć złotych obiecanych. Obiecanka, gałka na wieży! Dajcie zaraz pięć złotych, a papier będzie.
— A jak nie będzie?
— Co nie ma być; pewnie będzie; a jakbym tego nie d okazał, w rękach mnie przecie macie.
Dał mi pięć złotych na rękę ten Węgrzyn, a z wielką ciężkością mu to przyszło, chociaż niecnota pewno obiecywał sobie w duszy, że mi je potem zaraz odbierze. Idę tedy do alkierza, ale z skrzypkami pod pachą; patrzę, podstarości siedzi na łóżku i drzemie. Zbliżę się do niego, a on otwiera oczy