Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jeżeli deszcz turecki tu padał, to z deszczem spadłem, bo z Turek wracam, i to nie sam. Ojciec jest ze mną!
Matysek rozwarł i oczy i gębę szeroko od wielkiego zdziwienia, a potem skoczył wysoko na zdrowej nodze a krzywą jakby w tańcu wywinął, magierką jak na wiwat w górę podrzucił i zawołał radośnie:
— Ojciec jest, ojciec twój wrócił! Niechże Pan Bóg będzie pochwalony! Matko święta! Marek wrócił z niewoli! A gdzież on, prowadźże mnie do niego, bo nie uwierzę, aż go obaczę!
Zaraz poszliśmy do gospody i do stajni i zastajemy ojca, jak siedzi w ciemnym kącie z głową podpartą na dłoniach i rozmyśla i smuci się, że go trzeba było aż potrącić, aby się ocknął z tego frasunku i podniósł na nas oczy. Matysek począł nań wołać z radością, jakby własnego ojca witał, i ręce jego ucałował, a ojciec także zrazu ucieszył się bardzo, ale wrychle znowu wzdychać zaczął i łzy znowu obcierać, bo mu Matysek jakoby bardziej nawiódł to na myśl, że go w żebraka obrócono i że nie ma po co wracać do Podborza, gdzie jego dziadowie i ojcowie w uczciwości i dostatku żyli i pomarli.
— Marku, a co wam to? — woła Matysek — Chórzyście to? Jam się was spodziewał zastać wesołego jak ptaszka w pierwszym słońcu na wiosnę, a wy jakby z pogrzebu!
— Bom też jest pogrzebion, żywcem pogrzebion, Matysku — rzecze mój ojciec — alboż nie wiesz, żem bez dachu i chleba pozostał; w nędzę ostatnią idę.