Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

słuchał, a z niedowierzaniem to na mnie, to na Semena spoglądał, czy się też nie zmawiamy z sobą.
— A gdzieś to podział, coś wykopał? — pyta Semen.
— Tam, gdzie mi się bezpieczno zdało — odpowiem.
— U siebie masz?
— Nie u siebie; we Lwowie mam.
— Gdzie?
— W pewnych rękach to jest — rzekę.
— Daj tobie Bóg — mówi na to Semen — aby to w pewnych rękach było, bo inaczej żyw od nas nie wyjdziesz i lepiej by było, żeby ciebie matka na świat nie rodziła!
— Daj i tobie Bóg — odpowiem — aby ci każdy tak wiary dotrzymał, jako ja, Semenie! Kto tobie kazał mnie, pacholęciu jeszcze, twoje tajemne sprawy zawierzać, kto tobie kazał kamień ciężki do nóg mi wiązać, miecz mi nad głową zawieszać, bo to miecz dla mnie był, miecz na moje gardło! Jam matkę opuścił, jam w świat uciekać, jak złodziej się taić, dobrym ludziom kłamać, w trwodze bezustannej żyć musiał, aby tobie wiary dochować, jakożem i dochował. A jeżeli tej twojej przeklętej rzeczy nie będzie już we Lwowie, to ją pewnie diabeł wziął, bo to jego było, i ciebie weźmie, bo tego wart będziesz, jeśli pomsty na niewinnym szukać zechcesz!
Nic na to Semen nie odpowiedział, ale widać było, że mu na taką mowę moją bardzo markotno się zrobiło. Jechaliśmy tak w milczeniu dość długo ku Paniowcom, a zamek tameczny ciągle nam widniał nad Smotry-