Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XVI


OKO PROROKA!


Zdumiał się pan Bonarek, kiedy mnie obaczył, aż mu fletnia z rąk wypadła, ale ucieszył się mną bardzo i z wielką ludzkością mnie powitał, a po pana Zachnowicza zaraz pobiegł. Zaczęli mnie wypytywać, skąd się tu wziąłem i co zacz ten człowiek, co ze mną idzie, a kiedym rozpowiedział im wszystko, dziwili się tak szczęśliwemu zdarzeniu, chwalili mnie, i ojcu memu wszelką poczciwość świadczyli, żałując się niedoli, którą przebył, i winszując szczęśliwej odmiany. Kiedy im rzekłem, że skoro ich obu widzę, to mi się zdaje, żem już w domu, a nie na obczyźnie między poganami, mówi pan Zachnowicz:
— Dobrze powiadasz, bo wierę jakbyś doma był. Powracać będziecie obadwaj, ty i ojciec twój, ze mną razem do Polski.
Ja mu na to z wdzięcznością rękę całuję, mówiąc, że mi słowa nie starczy, aby mu za tę łaskę, jakoby trzeba, podziękować, ale odsługiwać mu ją będę jako najwierniejszy a ostatni pachołek jego, a on rzecze:
— Jam może tak samo rad z tego spotkania, jako i wy, bo mi ludzi brak do koni, i oto właśnie