Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nam była dużo krótsza na przełaj do Bałczyka, aniżeli kiedyby się brzegów trzymać. Tak daleko na morze wypłynął okręt, że brzegi nam cale zniknęły z oczu i nic nie było widać, dokoła, jeno niezmierną wodę i. niebo nad nią niezmierne, a to przez całą tę naszą podróż bardzo rzadko nam się trafiało. Cały też czas stałem na pokładzie, dziwiąc się tej wielkości morza i truchlejąc z pokorą przed1 wielkością Bożą, w której te wszystkie cuda świeckie początek i koniec mają, kiedy naraz przepędza nas statek jakiś dziwny a bardzo chyży, oczeretem po bokach jakby skrzydłami opleciony, z jednym tylko żaglem z szarego płótna, a w nim duża gromada ludzi, z których większa połowa wiosłuje, a wszyscy śpiewają chórem, a pieśń razem z nimi po morzu płynie, aż miło słuchać.
Poznaję zaraz, że to jedna z tych pieśni kozackich, które Semen śpiewał, a ci ludzie, co w czajce siedzą, bom odgadł, że to czajka być musi, tak samo ubrani, jako i Semen się nosił. Mijała nas ta czajka szybko, i tak bliziutko, tuż, tuż, pod nasz okręt się mignęła, żeśmy już myśleli, iż zawadzi, i wtedy widzę, że ktoś stoi pośrodku na podwyższeniu, taki podobny do Pańka, lubo inaczej ubrany, żem aż krzyknął z całej siły:
— Pańko!
A ten człek w tej samej chwili, jakby mnie spostrzegł i także poznał, zerwał czapkę z głowy, do góry nią wyrzucił i zawołał: U—ra! U—ra! A wszyscy, co byli w czajce, a było ich ze trzydziestu, jakby na dany znak rzucą także czapki swoje