Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żywi i cali. Wskoczyliśmy do naszej łodzi i szybko dopłynęli do brzegu. Tu ledwiem do siebie trochę wrócił, rzekę raczej do siebie, niż do Jowana, który został przy mnie:
— Boguż chwała, że mój ojciec nie jest z tych potępieńców, co wiosłami robią, jeno ciesielkę odprawuje!
— To właśnie jest nieszczęście — ożywa się Jowan — wielkie nieszczęście! Bo gdyby przy wiośle był, tedyby go za małą sumę uwolnić można było, ale że ciesielskie rzemiosło umie, to by już moc złota za niego żądano, a może by okupu cale nie wzięto, bo takich cieśli okrętowych to sobie nasi bardzo cenią.
Przypomniało mi się, co ojciec przez księdza Benignusa przekazywał, że 500 twardych talarów okupu żądają, i mówię:
— Boże miłosierny, więc ma mój ojciec śmierci czekać, aż go ona wykupi z tej męki doczesnej!
— Allach jest wielki — odpowiada Jowan — ojca wykupić nie można, ale dobrych ludzi przekupić można. Niechaj twój ojciec uciecze.
— A jakoż uciecze, kiedy to jest pływająca forteca! Jowan, co mam, to oddam, ale na miłość Bożą, radźcie, co by czynić!
— A cóż ty masz i co dać możesz?
— Dam dwadzieścia dukatów temu adze, co straż trzyma nad więźniami, a pięć dukatów wam za tę łaskę, co mi wyświadczycie!
Jowan niby namyślał się czas jakiś, ale mi się zdało, że tylko udawał, jakoby się namyślał, a potem rzekł: