Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Kozak, Kozak cię nauczył — powtórzył Pańko, jakby do siebie mówił. — Wart i ty być Kozakiem, wart; łepski by był mołojec z ciebie!
Ja bym się był rad z nim szeroko rozgadał, ale on skąpy był w słowach; ani rusz pociągnąć go za język. Pan Harbarasz zrazu na niego krzywym okiem patrzył, jakby mu nie bardzo wierzył, ale im dłużej z nim jechał, tym mniej był nieufny, aż w końcu i. chwalić go zaczął, osobliwie kiedy zapuściliśmy się w najdziksze góry i między odludne i przepaściste skały, o których pan Harbarasz dobrze wiedział, że się w nich zbóje na podróżnych zasadzają a już najbardziej na karawany kupieckie, bo się na nich dobrze obłowić można.
Taki był jeden kawałek drogi, który zgrozą najśmielszego przejmował, bo się ciągle natykało na kości końskie a nawet i ludzkie, jeszcze świeże, około których sępy krążyły, albo na szczątki skrzyń rozbitych, jakby na ślady zabójstwa i rabunku, a szlak ten nazywał się „hajducki“, bo trzeba wiedzieć, że tam zbójców nazywają „hajdukami“, com ja rad bardzo słyszał, jako że i nasz podborski hajduk Kajdasz jako prawdziwy zbójca sobie z nami poczynał, a tak owa nazwa cale mu się godziła.
Jechaliśmy przez te hajduckie wąwozy w pogotowiu jakby wojennym; co było broni, to pan Harbarasz porozdawał, tak, że każdy kupiec i każdy furman miał nabity samopał, a Pańko najlepiej w tym szedł na rękę, osobliwie w nocy, kiedy się pod gołym niebem dnia czekało. Wtedy Pańko wozy nasze dziwnie w tabor ustawiał, konie wyprzęgnąwszy, że się