Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pomyślał, że co wiedzieć, czy i mój biedny ojciec nie w takiej samej nędzy teraz żywot trawi a do Boga o wyzwolenie żałośnie wzdycha? Idę tedy na bezestan czyli bazar, to jest na ono miejsce, gdzie same kramy są z rozmaitymi towarami, i zaraz obaczę Cygana kowala, co siedzi na ziemi, a przed nim na sprzedaż młotki, obcęgi, piłki, pilniki, gwoździe i inny towar kowalski. Wybrałem pilnik, jaki mi się wydał najlepszy, nie targując się cale, bo o rzecz ważniejszą szło aniżeli o ten jeden lub dwa aspry, o które mnie Cygan oszukał; kupiłem dwa bochenki chleba, a wstąpiwszy w zatyłek jednego domu, gdzie nikt na mnie nie patrzał, rozkroiłem jeden chleb na dwoje, ukryłem w nim pilnik a nadto jeszcze i jeden złoty cekin, co tyle jak dobry dukat znaczy.
Te dwa chleby wziąwszy, sam zaczynam mój bochenek łamać i niby smaczno jeść, i tak jedząc podchodzę znowu pod armaty, a ów jeniec niby mnie po raz pierwszy obaczywszy, zrywa się z ziemi i choć topczowie w naszą stronę patrzą, pocznie jak żebrak rękę wyciągać a głową trząść i do chleba mego się modlić. Tedy ja niby chwilę się waham i potem ów drugi chleb z pilnikiem i dukatem mu podaję, a on chwyta go chciwie i zaraz jak pies zgłodniały kąsać go pocznie, dobrze dzierżąc obu rękami, aby się nie rozpadł. Widzieli to topczowie i jeden na mnie coś krzyknął i ręką machnął, abym precz sobie szedł, ale chleb temu więźniowi zostawiono.
Kilka dni bawiliśmy w tym Ruszczuku i już panowie kupcy pokończyli swoje sprawy i jechać dalej czas było, a tymczasem furman pana Harbarasza