Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

krzyżem świętym po trzykroć, jak to ludzie greckiej wiary i u nas zwykli. Snać chciał biedaczek dać mi znak, że chrześcijanin, ja też bliżej postąpię, a on siadłszy na ziemię, bo dotychczas stał był, odwrócił się niby ode mnie w przeciwną stronę i mówi powoli, głosem przytłumionym, ale wyraźnie po rusku:
— Duszo chrześcijańska, litościwy człeku, czy ty mnie słyszysz i rozumiesz?
— Słyszę i rozumię — rzekę na to z cicha, ale tak, aby mnie mógł zasłyszeć.
— Sława Bogu, żeś ty nie Niemiec, bom ciebie za takiego miał — mówi ów więzień na łańcuchu, bo snąć tak mu się po moim ubraniu zdawało. — Nie patrz w moją stronę, ale ku miastu, na meczet patrz.
A był niedaleko meczet, to jest bożnica turecka z wieżą i półksiężycem złocistym na szczycie. Tedy ja na ten półksiężyc niby patrzę, a uszu pilnie nadstawiam.
— Duszo chrześcijańska, użal się mnie, duszy chrześcijańskiej! Na światoho Spasa i Bohorodyciu proszę ciebie, podaj mi pilnik; w chlebie mi go podaj; tam, widzisz, niedaleko piekarz, kup dwa bochenki chleba, jeden niby dla siebie, a drugi dla mnie. Rozkrój ten chleb jeden, ukryj w nim pilnik i podaj mi, a nie bój się, bo nam jałmużnę wolno dawać, byle nie w pieniądzach, bo je te psy zaraz odbiorą.
Gdybym nawet nie miał był ojca straconego gdzieś między Turkami, byłbym temu jeńcowi nieszczęsnemu uczynił, o co prosił, choćby to nie całkiem bezpieczno być miało, a cóż dopiero, kiedym