Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cud był, żem niczego nie stłukł — ale dobrze się tak stało, bo Niemiec ten pod same okno podstąpił i pana Heliasza pozdrowił. Pan Heliasz podziękował, ale w rozmowę się nie wdał, tak, że Niemiec poszedł dalej. Poczekałem chwilę, aż się dobrze oddali, i złażąc potem z drabinki, pytam:
— Panie Heliaszu, kto jest ten człowiek, który was pozdrowił?
— A tobie na co wiedzieć? — odpowiada pan Heliasz, bo bardzo nie lubił, aby przy robocie gadano, a osobliwie, kiedy go kto z prostej ciekawości pytał.
— Bom tego Niemca widział na wsi w Podborzu, kiedy popioły u nas wypalać zaczęto.
— To jest pan Jost Fok — rzecze krótko pan Heliasz faktor pana rajcy Haydera.
Zaczęło mi teraz serce naprawdę kołatać; zdało mi się, że mi ono pod piersią ciągle tylko: Fok, Fok, Fok... woła. Nie wiem już, jako dokonałem tej roboty, bom się po omacku ruszał, z otwartymi oczyma a przecie ślepy, i tak mi było, jak gdyby to tylko mój cień był w sklepie, a ja sam gdzieś daleko na innym świecie, bo taka już zawsze była moja natura, że w pierwszej chwili, kiedy mmie co trafiło, na pierwszy strzał, jak się to mawia, odbiegały mnie myśli i samegom siebie gdzieś gubił, że się ani znaleźć można było, ale po tej pierwszej chwili wrychle mi przychodziło opamiętanie i sercam znowu nabierał, tak, że radzić o sobie już mogłem.
Tak też i teraz było. Pobiegłem do mego alkierzyka, choć iść spać było jeszcze za wcześnie, alem chciał być samotny, aby nie pokazywać po sobie, że