Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

doktora Kurcjusza, co tu zeszłego roku we Lwowie bez śladu przepadł.
Jak to przepadł? — pytam ciekawie — przecież to musiał być znaczny człowiek, a o takich zawsze się wie i słyszy. Jakżeby na przykład przepaść mógł bez śladu pan Jarosz albo pan Heliasz? Przecież tu we Lwowie Tatarów nie ma?
— Tatarów nie ma, ale bywają ludzie gorsi od Tatarów.
— To go przecież nie zamordowali?
— A co wiedzieć, jeżeli nie? że przyjechał do Lwowa, to wiedziano, ale aby wyjechał, nikt nie widział. Przepadł jak kamień w studni!
— A jakoż go nie szukano, kiedy był człek znaczny?
— Szukanorć go, to prawda, ale wierę nie tam, gdzieby się mógł naleźć.
Woroba, który siedział w kącie i słuchał, wyrżnął nagle swoją grubą pięścią o dużą pakę, że jej mało w drzazgi nie rozbił i zawołał:
— Pod ziemią!
— To go chyba zabito i zagrzebano — powiadam — a czemuż go nie szukano pod ziemią? Panie Dominiku, raczcież mi powiedzieć, jak to było?
— Fok!— odezwał się znowu z kąta Woroba, ale tym razem już ciszej, jakby sam do siebie mruczał.
— To jest skryta rzecz i może już na zawsze tajemnicą zostanie, choć ludzie dużo o niej gadali i na nowo gadać o niej będą, skoro teraz umyślnie przyjechał tu ów kupiec wenecki, aby dociekać, co się z tym jego bratem doktorem stać mogło. Palec Boży