Strona:PL Victor Hugo - Olbrzym.djvu/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ja, co stojąc w dolinie na górze poblizkiej,
Siąść mogę — i giąć tchnieniem potężne topole!

Młodzieńcem jeszcze — gdzie łańcuch Alp wysoki,
Jam już torował drogi w pośród skał szeregu,
Głowa moja jak góra dźwigała obłoki,
Często w szlakach powietrznych śledząc orłów kroki,
Ręką chwytałem je w biegu!

Walczyłem z uraganem — odetchnieniem skorem,
Gasiłem błyskawice w ich wężowych skrętach,
Lub kiedym się zapędził za morskim potworem,
Ocean u stóp moich wnet stawał otworem,
I bardziej niż przed burzą drżał w swoich odmętach!

Jam błądził i goniłem często bez wytchnienia,
Za rekinem po morzu, w górze za sokołem,
Niedźwiedź w moim uścisku konał bez zranienia,
I nie raz od jednego pięści uderzenia,
Z paszczęki rysia kły wziąłem!

Ta igraszka dziecinna już mnie dziś nie bawi,
Ja teraz lubię wojnę w całej grozie srogiej,
Łzy rodzin i przekleństwo, które serca krwawi,
Obozy — broń błyszczącą, jak w słońcu się pławi,
I rycerzy co sen mój przerwą krzykiem trwogi.

W kurzu i krwi — gdy dzikość tłum zapali,
Ggdy się zetrą szeregi i pierś w pierś uderzy,
Ja wstaję i za niemi idąc co raz dalej,