Strona:PL Verne - Czarne Indye.pdf/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 33 —

z rąk Henryka Ford, to jednak młody czło­wiek miał czas na zdobycie wiadomości, po­trzebnych do wywyższenia się w hierarchii kopalnianej i niezawodnie byłby po ojcu ob­jął stanowisko nadsztygara w sztolni Dochart, gdyby kopalnia nie została opuszczoną.
James Stan był jeszcze dobrym piechu­rem, a jednak nie mógłby nadążyć za swoim przewodnikiem, gdyby ten nie był zwolnił kroku.
Deszcz padał z mniejszą siłą. Grube krople rozpryskiwały się zanim spadły na ziemię.
Były to raczej mgły wilgotne, które przebie­gały powietrze, unoszone silnym wiatrem. Henryk Ford i James Starr, pierwszy z lekkim pakunkiem inżyniera w ręku, szli po le­wej stronie rzeki milę drogi. Następnie skrę­cili na drogę, wysadzoną drzewami, z których deszcz strumieniami teraz spadał. Z obu stron drogi rozciągały się szerokie pastwiska. Trzody bydła pasły się spokojnie na tych zawsze zie­lonych łąkach niższej Szkocyi. Były to krowy bez rogów lub też małe barany o miękkiej wełnie jedwabistej, podobne do owieczek z dziecinnych zabawek. Nie było widać ani jednego pasterza, pochowali się zapewne wszyscy w spróchniałych pniach drzew przy­ drożnych; tylko psy pasterskie znane ze swej