Strona:PL Verne - Czarne Indye.pdf/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 151 —

— Otóż mamy i chochlika! — zawołał Szy­mon Ford.
— Chochlika, czy ognika, czy syna ognia, czy wnuka dam ognistych, czy Uryska zresztą, mniejsza o to — mówił dalej Jakób — niemniej jest prawdą, że bez niego nie bylibyśmy się nigdy dostali do tej galeryi, skądeście się wy­dostać nie mogli.
— Bezwątpienia — odrzekł Henryk — cho­dzi tylko o to, czy rzeczywiście istota ta, kto­kolwiek ona jest, należy do zjawisk nadzwy­czajnych, w które wierzysz.
— Nadzwyczajnych! — zawołał Jakób. — Tak samo nadzwyczajnych, jak błędny ognik, który pędzi po bagniskach! Bądz spokojnym Henryku, zobaczymy go dziś lub jutro.
— No dobrze, Jakóbie — rzekł Szymon Ford — ognik, czy nie ognik — ale go po­szukamy i trzeba będzie, żebyś nam dopomógł.
— Źle byś pan na tem wyszedł, panie Ford — odrzekł Jakób.
— Dobryś, Jakób zaczyna znowuż swoje!
Łatwo pojąć, że mieszkańcy Nowej Aber­foyle zaznajomili się niebawem z świeżem swem mieszkaniem, zwłaszcza rodzina Fordów. Henryk wkrótce poznał wszystkie zakręty i za­kątki kopalni. Doszedł do tego, że mógł do­kładnie oznaczyć z każdego punktu miejsco­wość, pod którą się znajdował. Wiedział, że