Strona:PL Verne - Czarne Indye.pdf/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 105 —

— Ale gdzież tam Szymonie, ani mi to w myśli, ale z was taki entuzyasta, że i mnie wciągacie w granice niemożliwości. A teraz wracajmy do rzeczywistości, która i tak jest piękną. Zostawmy tu nasze oskardy, po które niedługo powrócimy, i chodźmy do waszego folwarku.
Nie było, co prawda, innej rady na teraz. Wkrótce inżynier, otoczony całą brygadą gór­ników, opatrzonych w lampki i narzędzia po­trzebne, rozpocznie eksploatacyę Nowej Aber­foyle, ale teraz wypadało powracać spiesznie do sztolni Dochart. Droga była zresztą bardzo łatwą, galerya szła prosto, śród ścian węglo­wych, aż do otworu, zrobionego przez wy­buch dynamitu. Ani sposób zabłądzić.
James Starr zwracał się już do galeryi, gdy go Szymon Ford zatrzymał.
— Panie James — rzekł — widzisz pan tę ogromną pieczarę, pokrywającą podziemne jezioro i to wybrzeże, którego wody obmywają nasze stopy? Otóż ja tu przenoszę moje do­mostwo. Tutaj pragnę zbudować nowy folwark, a jeżeli dzielni towarzysze pójdą za moim przykładem, i rok nie minie, a nasza stara Anglia nową osadą podziemną poszczy­cić się będzie mogła.
James Starr uśmiechał się na wszystkie projekty Szymona, uścisnął mu rękę i wszyscy