Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niosła się z kanapy i wciągając na siebie opieszale aksamitną mantylę z pożółkłemi dokoła gronostajami, odezwała się leniwie: „Pozdrawiam was, Viktor“ — i uścisnęła rękę Sitnikowa.
— Bazarow, Kirsanow — odezwał się krótko ten ostatni, naśladując sposób rekomendacji Bazarowa.
— Szczerze jestem obowiązana — odpowiedziała Kukszyna, a wlepiwszy w Bazarowa swoje okrągłe oczy, między któremi jak sierota wyglądał mały i zadarty nosek, dodała: ja was znam — i również uścisnęła mu rękę.
Bazarow zmarszczył czoło. W maleńkiej i niepozornej postaci emancypowanej kobiety nie było wprawdzie nic rażącego; ale wyraz jej twarzy uderzał niemile. Pomimowoli wzbierała ochota spytać się jej: „Cóżeś ty, głodna? Może się nudzisz? Może boisz się czegoś? Po co się tak forsujesz?“ — Mówiła i zachowywała się zwykle bardzo swobodnie, a zarazem i bardzo niezdarnie; uważała siebie samą, oczywiście, za stworzenie proste i dobroduszne, a tymczasem cokolwiekbądź robiła, ciągle ci się zdawało, że właśnie tego robić nie chciała; wszystko w niej było, jak dzieci mówią, naumyślne, to jest nienaturalne, nieproste.
— Tak, tak, ja was znam, Bazarow — powtórzyła. (Miała zwyczaj, właściwy wielu damom prowincjonalnym i moskiewskim, tytułować mężczyzn, od pierwszej chwili zawiązania z nimi znajomości, nie imieniem chrzestnem i ojcowskiem, lecz nazwiskiem rodzinnem). — Czy chcecie cygar?
— Cygara cygarami — podjął Sitnikow, który usiadł już był na fotelu i nogę na nogę założył —