Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kowa na jednej stronie po francusku, na drugiej starosłowiańskiem pismem). — Spodziewam się, że panowie nie od gubernatora wracają.
— I owszem, prosto od niego.
— A w takim razie i ja pójdę do niego... Zapoznaj mię pan ze swoim... z tym panem...
— Sitnikow, Kirsanow, — przecedził Bazarow przez zęby, nie zatrzymując się i tym razem.
— Bardzo mi to pochlebia, — zaczął Sitnikow z ujmującym uśmiechem idąc u ich boku i z pośpiechem ściągając z ręki wytworne rękawiczki. — Bardzo wiele słyszałem... Jestem stary znajomy Eugeniusza Wasiljicza, a nawet, mogę powiedzieć, jego uczeń. Zawdzięczam mu swoje odrodzenie...
Arkadjusz popatrzył na ucznia Bazarowa. Jakieś trwożliwe i tępe naprężenie malowało się w maleńkich, choć zresztą przyjemnych rysach jego twarzy, jak to mówią, wylizanej; oczy małe, literalnie w gniecione w głąb czaszki, patrzyły szklano i niespokojnie; w śmiechu miał także coś niespokojnego: był to jakiś śmiech krótki, drewniany.
— Czy uwierzysz pan, mówił dalej — że kiedy Eugenjusz Wasiljicz powiedział przy mnie po raz pierwszy, że nie trzeba uznawać powag, ogarnął mnie zachwyt... przejrzałem jednem słowem! Otóż-to, pomyślałem sobie, znalazłem nakoniec człowieka! Ale, ale, Wasiljicz, powinniście koniecznie odwiedzić tu jedną damę, która potrafi zrozumieć was w zupełności i dla której wasze odwiedziny będą prawdziwem świętem; musieliście, sądzę, z pewnością słyszeć o niej.
— Któż to taki? — zapytał obojętnie Bazarow.
— Kukszyna, Eudoksja, Awdotja Kukszyna. Ach!