Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Radzę ci, mój drogi, — rzekł do Arkadjusza, — złożyć wizytę u gubernatora. Pojmujesz, że daję ci tę radę nie dlatego, żebym się miał trzymać dawnych pojęć o konieczności bicia przed władzą pokłonów, lecz poprostu dlatego, że pan gubernator jest człowiek prawy; przytem, jak sądzę, masz zapewne ochotę porobić znajomości z tutejszem towarzystwem... Nie jesteś przecie, spodziewam się, niedźwiedziem? U niego pojutrze wielki bal.
— A pan będziesz na tym balu? — spytał Arkadjusz.
— Wydaje go dla mnie, — odezwał się Mateusz Iljicz prawie z żalem. — Czy ty tańczysz?
— Tańczę, ale niezbyt dobrze.
— To źle. Mamy tu piękne buziaczki, a przytem dla młodego człowieka wstyd to nie tańczyć. Nie myślże znowu, jakobym to mówił pod wpływem przestarzałych pojęć; bynajmniej nie jestem zdania, że inteligencja ma się znajdować w nogach, ale bajronizm, to rzecz śmieszna, il a fait son temps.
— To też ja, stryjaszku, wcale nie z bajronizmu, nie...
— Zapoznam cię z tutejszemi damami, biorę cię pod swoje skrzydła, — wtrącił stryj i roześmiał się, zadowolony z samego siebie. — Ciepło ci będzie, co?
Wszedł służący i oznajmił o przyjeździe prezesa izby skarbowej, staruszka o słodkich oczach i pomarszczonych wargach, który nadzwyczajnie kochał przyrodę, a szczególnie podczas dnia letniego, kiedy, podług jego słów, „każda pszczółka z każdego kwiatka bierze sobie łapówkę...“ Arkadjusz wyszedł.
Zastał Bazarowa w restauracji hotelu, w którym