Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gotów jestem na wasze usługi, łaskawy panie; ale gdzie nam tam do Liebiga! Najprzód trzeba się nauczyć abecadła, a potem dopiero wziąć się do książki, my zaś jeszcze liter nie znamy.
„No, toś ty, widzę, prawdziwy nihilista“, pomyślał Mikołaj Piotrowicz.
— W każdym razie pozwoli mi pan zasięgnąć swojej rady, w razie potrzeby — dodał głośno. — Teraz zaś, jak sądzę, bracie, czas już pójść rozmówić się z rządcą.
Paweł Piotrowicz podniósł się z krzesła.
— Tak, — odezwał się, nie patrząc na nikogo, — źle to przeżyć długich pięć latek na wsi, daleko od wielkich duchów. Staniesz się wkońcu głuptaskiem. Usiłujesz nie zapomnieć tego, czego cię za młodu uczyli, a tu — ha! — okazuje się pewnego pięknego poranka, że to wszystko są duby smalone i powiadają ci, że ludzie rozumni nie zajmują się dziś już takiemi rupieciami, że ty sam jesteś do niczego i zacofany ciemięga. Cóż robić! Młodzież dzisiejsza, jak się zdaje, jest naprawdę od nas starych mędrsza.
Paweł Piotrowicz wykręcił się powoli na obcasach i odszedł miarowym krokiem do wnętrza domu, a za nim poszedł i jego brat, gospodarz.
— Czy on zawsze taki? — spytał obojętnie Bazarow Arkadjusza, jak tylko zamknęły się drzwi za nimi.
— Wiesz, Eugenjuszu, zanadto ostro się do niego zabrałeś, — zauważył Arkadjusz. — Uraziłeś go.
— Co też ty gadasz, będę ich jeszcze oszczędzał, tych powiatowych szlachciurów! Przecież to nic więcej, jak tylko samolubstwo, nawyczki lwa salonowego, zarozumiała fircykowatość! Niechby był sobie w Pe-